Przejdź do menu głównego Przejdź do treści Przejdź do wyszukiwarki

Artykuł

28
mar
2025

Transkrypcja do odcinka nr 4 podcastu STUDIA ROCK’AD’ROLL

Grafika. Czarne tło na nim biały napis: Prowadzi Roberto Więckowski. Studio Rock'AD'Roll Muzyka bez Barier. Odcinek nr 4: Magia winyli - rozmowa z Radosławem Bednarkiem. Obok napisu Robert Więckowski i Radosław Bednarek. Oba zdjęcia otoczone są najpierw białym później bordowym obramowaniem. Roberto uśmiech się. Obok Radosław również się uśmiecha. W lewym górnym rogu logo Rock'AD'Roll i Kultury Dostępnej.

„STUDIO ROCK’AD’ROLL – Podcasty o muzyce bez barier” to podcasty nagrane w ramach projektu ROCK’AD’ROLL realizowanego przez Fundację Kultury bez Barier. W cyklu sześciu rozmów odnajdziecie wątki dotyczące udostępniania muzyki osobom g/Głuchym i niewidomym. Będziemy mówić o potrzebach tych grup, jak i ich doświadczeniach. Rozmowy prowadzi Roberto Więckowski – Wiceprezes FKBB i wielki fan muzyki.

W czwartym odcinku Roberto rozmawia z Radosławem Bednarkiem – muzykiem, producentem, realizatorem nagrań. Właścicielem firmy RB Music (strona:http://www.rbmusic.pl/), członkiem kompozytorsko-produkcyjnego duetu Son of a Preacher, tworzącego muzykę do reklam, sound design oraz sfx.

Zapraszamy do słuchania!

 

Tytuł odcinka: Magia winyli – rozmowa z Radosławem Bednarkiem

Link do podcastu: SŁUCHAJ!

 

TRANSKRYPCJA ODCINKA NUMER 4:

[intro – muzyka rockowa]

Studio Rock’AD Roll – podcasty o muzyce bez barier

Roberto: Dzień dobry, tu Studio Rock’AD’Roll i kolejny podcast realizowany w ramach projektu Rock’AD’Roll. Moim i państwa gościem jest Radosław Bednarek. Dzień dobry, Radku.

Radosław Bednarek: Dzień dobry. Dzień dobry państwu.

R.: Radosław jest muzykiem, jest producentem muzycznym, wie bardzo dużo o muzyce, także o tych rejonach, które są dla nas ważne w ramach tego projektu. Zaczniemy od tego twojego profesjonalnego patrzenia na tworzenie dźwięku, na zapisywanie go i udostępnianie. W ramach projektu mamy „Odsłuchy”, w ich trakcie słuchamy muzyki z płyty winylowej. Powiedz mi taką rzecz, kiedy ty słuchasz płyty, czujesz dużą różnicę pomiędzy muzyką nagraną na płycie winylowej i płycie CD?

R. B.: Myślę, że tutaj najważniejszym elementem układanki, który wpływa na nasz odbiór muzyki z płyty winylowej i z płyty CD, jest sprzęt, z którego korzystamy i technologia, która bardzo się zmieniła na przełomie ostatnich 50 lat chyba… Myślę, że możemy tutaj już mówić o pięćdziesięcioleciu muzyki w tej formie. Płyta winylowa jest systemem stuprocentowo analogowym, to znaczy do odsłuchania muzyki wykorzystujemy takie namacalne prawa fizyki, natomiast format CD jest już technologią cyfrową, która wpływa na jakość i czystość dźwięku. Jest to słyszalne, natomiast nie wydaje mi się, że jest to kluczowe, jeśli chodzi o odbiór dzieła, z którym ostatecznie się spotykamy.

R.: A co ty osobiście wolisz? Bardziej odpowiada ci muzyka z tymi charakterystycznymi trzaskami, czy jednak wolisz, jak ten dźwięk jest czysty, niektórzy mówią, że wręcz sterylnie czysty?

R. B.: Szczerze mówiąc, jeżeli ma się wysokiej klasy sprzęt i bardzo zadbane płyty, po których nie jeździ się paluchami, to tych trzasków jest tam garstka, niewiele. Ja osobiście jestem wielkim fanem płyt winylowych. Mam trochę płyt CD. Głównie są to płyty, które otrzymuję od artystów, z którymi pracuję albo których album został wydany jeszcze na CD, bo tak wciąż się jeszcze robi. Ja otrzymuję tę płytę, ona trafia do mnie na półkę. Mam wtedy możliwość odsłuchania sobie masteringu całej płyty, takiej muzyki, jaka ona trafia do odbiorcy i właściwie bardzo rzadko zdarza mi się wracać do takiej płyty. Czasami w samochodzie… Jeśli mam jakieś płyty, to tylko w samochodzie, bo samochód jest jednym z ostatnich miejsc, w którym jeszcze cały czas się seryjnie montuje odtwarzacze płyt CD. Może w tych najnowszych już nie, ale poza tym cały czas w samochodach są te odtwarzacze. No więc ja głównie słucham – jeśli mówić o takim słuchaniu rekreacyjnym, a nie zawodowym, bo wiadomo, kiedy pracuję w studiu, to słucham muzyki w inny sposób, niż kiedy wracam do domu i mam czas samemu lub z moją rodziną, aby posłuchać sobie płyty. Więc kiedy jestem w domu, to oczywiście wybieram płytę winylową, choć oczywiście dużego wyboru nie mam, bo nie mam odtwarzacza płyt CD w domu, więc jestem skazany na te trzaski z płyty winylowej i jest to dla mnie pewna forma celebracji. To znaczy magia płyt winylowych, płyt CD również, bo to jest tożsame i różni się tylko nośnikiem, to magia kontaktu z fizycznym przedmiotem, którego możemy stać się posiadaczami. Możemy kupić taką płytę, otrzymać od kogoś w prezencie, a za takim albumem idzie jakaś historia, jakiś ładunek emocjonalny, który w nas jest wywoływany nie tylko przez samą muzykę, ale przez sam przedmiot. Taka płyta ma już w sobie zawartą jakąś historię, jakąś nutkę magii, jakąś garść wspomnień… Płyty winylowe nie należą do najtańszych, więc jeśli chce się być koneserem czarnego nośnika, no to też trzeba liczyć się z pewnymi kosztami. To jest dla mnie taki bardzo ważny aspekt płyty winylowej, bo w dobie cyfryzacji – i już nawet nie mówię tutaj o płytach CD, które też trzeba w końcu kupić – to żyjemy w czasach, w których mamy wszystko na teraz, na zaraz, na już minęło… Możemy sięgnąć po muzykę z całego świata, wpisując w zasadzie dowolny ciąg liter w wyszukiwarce i na pewno coś nam wyskoczy, algorytm nam podpowie, że mamy dostęp do wszystkiego… W płytach winylowych, w płytach CD tak samo, nie będę tutaj stawiał rozgraniczenia, bo to tak, jak powiedziałem, jest tylko kwestia nośnika i sprzętu, który się posiada, w płytach fizycznych bardzo ważne jest dla mnie to, że ja się decyduję na to, żeby kupić jakąś płytę albo ktoś się decyduje, aby sprezentować mi jakąś płytę i na moją półkę nie trafiają płyty z przypadku. To jest moja kolekcja, ja dobrze znam te płyty, lubię je. Jeśli mam jakieś płyty nietrafione, to albo komuś oddaję w prezencie albo czasami, bardzo rzadko mi się to zdarza, sprzedaję. Raczej staram się tego nie robić, bo jednak jest to pewna forma kolekcji. W tym momencie mam chyba około 150 płyt, nie jest to zbyt pokaźna kolekcja, ale jest bardzo dobrze wyselekcjonowana i w momencie, kiedy wracam do domu, to coś z niej wybieram. Albo kiedy jest na przykład niedziela, to mamy taką zasadę, że w niedzielę słuchamy Wodeckiego. Wodeckiego Live Mitch and Mitch, moja żona bardzo lubi tę płytę. Wystarczy, że usłyszymy pierwsze nuty, pierwsze frazy z tego koncertu i jakoś tak mija jeden utwór, mija drugi i zmienia się magicznie atmosfera. Jakoś tak się robi niedzielnie, właśnie tak spokojnie…

R.: Odświętnie?

R. B.: Tak, właśnie tak, ta muzyka kojarzy mi się z niedzielnym porankiem. I trochę tak jest z tymi winylami, że ja mam je powybierane na konkretne momenty, na konkretne stany, w których chciałbym się znaleźć. I często te płyty pomagają mi wejść w konkretny rytm, wejść w pewien taki stan emocjonalny. Wiem, czego się spodziewać. Powiedzmy, miałem ciężki koncert i następnego dnia chcę się zrelaksować, no to wybieram sobie na przykład jakieś opracowania Vivaldiego. Włączam sobie muzykę, ta płyta sobie leci, trwa i to też jest przepiękne w płycie winylowej, że jak się zdecydujemy ją włączyć, to się decydujemy nie na konkretny utwór, ale na całą stronę. Dostajemy wtedy opowieść, historię, trochę tak, jak kiedyś było z kasetami, że bardziej się myśli o placku, o stronie, że słuchamy wtedy od początku do końca i dopiero potem zmieniamy stronę. To jest inny wymiar słuchania muzyki, bo zazwyczaj na stronie się mieści, zależy oczywiście jaki rodzaj płyty, od 3, przy tych cięższych płytach, ustawionych na większą prędkość, do 7, 8, czasem nawet te ostatnie mastery mieściły do 9 utworów i to już jest koniec tej technologii.

R.: Tak, jak opowiadasz o tym, to jakbym widział siebie, przy czym ja jestem z tej sekcji CD. Już kupiłem tyle płyt CD, zanim winyle wróciły do łask… Kiedyś miałem płyty winylowe i wszystkie je oddałem, wszyściutkie i doszedłem do wniosku, że teraz już nie odzyskałbym tej kolekcji, nie dam rady, no po prostu nie dam rady. Domowo zostaję przy CD, bo żal by mi było tej całej zgromadzonej muzyki skrupulatnie przez lata. Tutaj jestem gadżeciarzem, też selekcjonującym gadżeciarzem, ale jestem właśnie takim gadżeciarzem. Powiedz mi taką rzecz, płyty CD czy winyle, nie robiłeś specjalnego rozróżnienia, chociaż opowiedziałeś się po stronie winyli. Ale czy jest taka muzyka, która bardziej jednak pasuje do winyla? Może muzyka z tamtych lat, kiedy naturalną decyzją był winyl?

R. B.: Nie było wtedy innej możliwości, to była muzyka, która była tworzona i rejestrowana w zgodzie z pewnym standardem technologicznym i tym standardem technologicznym był właśnie winyl. Więc cały proces produkcyjny różni się, na przykład proces masteringowy różni się przy płycie CD i przy płycie winylowej. To są inne ustawienia, trzeba zwracać uwagę na trochę inne niuanse, na ograniczenia. Głównie to są ograniczenia, jeśli chodzi o płytę winylową. Płyta CD daje nam możliwość odsłuchu 100% tego, co zostało zarejestrowane, co przeszło przez mikrofony, przez stół. Płyta winylowa ma swoje ograniczenia i oczywiście w mojej kolekcji znajdują się głównie płyty z lat 60. i 70. To są oryginalne wydania z tamtego okresu i one mają w sobie tę magię, mają w sobie to ciepło. One nie są tak perfekcyjne, jak nagrania, których możemy posłuchać teraz. Czasem nawet, wracając jeszcze do mojego zawodu, do mojej profesji, czasami zdarza mi się zaproponować klientowi wersję mixu przed masteringiem zgraną „po taśmie” i okazuje się, że w zasadzie nikt w dzisiejszych czasach nie chce korzystać z tej technologii, bo ona tak bardzo odstaje od tego czystego, perfekcyjnego, głębokiego w innym wymiarze głębokiego brzmienia, które możemy uzyskać na komputerze, że dla mnie, jako producenta, w tym momencie stworzenie, przywrócenie brzmienia z lat 60. czy 70. jest karkołomnym zadaniem. Musiałbym… nie wiem, nie wiem jak to zrobić…

R.: Jasne, to porozmawiajmy o tych latach 60., o latach 70. Polski big beat to temat jednego z naszych rock’AD’rollowych „Odsłuchów”. Słuchamy tego właśnie w płyt winylowych i tutaj w zgodzie z tym, co powiedziałeś, wszystko jest na miejscu, no tak… To była muzyka, która była nagrywana właśnie w tamtych czasach. Jak ci się słucha polskiego big beatu?

R. B.: To jest wspaniała muzyka, żywa przede wszystkim. Tu znowu nawiążę do tego, co mamy teraz. W tym momencie większość muzyki rozrywkowej nagrywana jest do metronomu. To jest standard, włączamy sobie tak zwany klik, a wtedy komputer, zegar w komputerze odlicza nam i mówi nam, wszystkim muzykom komponującym jakieś dzieło na płytę, mówi nam, kiedy mamy uderzyć w struny albo kiedy mamy nacisnąć klawisz albo jak mamy zaakcentować bęben. Natomiast w latach 60. to nie było popularne, nie korzystało się z tego. Wtedy muzycy grali do siebie. Mam wrażenie, że to słychać w tych nagraniach, że ta muzyka nie jest perfekcyjna, ale jest bardziej ludzka, jest bardziej wspólna. Może też magia tego ciepła i tej głębi muzyki polega na tym, że wszyscy ze sobą się synchronizują na tym nagraniu i tam już nie potrzeba nic więcej. Tam nie potrzeba atomowego zegara, który nam będzie odmierzał i mówił, wyznaczał kurs i mówił, co mamy zrobić. Tylko ludzie sami intuicyjnie, słuchając siebie nawzajem, tworzyli muzykę i często nagrywali na tak zwaną setkę. Co to znaczy „na setkę”? Wszyscy razem, w jednym pomieszczeniu, a w późniejszych czasach, w lepszych studiach – w separacji. Jeśli była taka możliwość, to czasami dawało się tam trochę poukrywać niektóre części zespołu, takie jak na przykład wzmacniacze gitarowe albo jakieś głośne elementy perkusyjne. Wszystko po to, aby mikrofony zbierały jak najczystsze brzmienie, natomiast cały czas było to grane wspólnie, razem. Było hasło „record”, guzik został wciśnięty, taśma wystartowała, szpula się kręci, nagrywamy.

R.: Słyszysz tę zespołowość, kiedy pozwalasz sobie, by spędzić w towarzystwie tych utworów jakichś czas. Nie wiem – Czerwone Gitary, Niebiesko Czarni, Karin Stanek i tak dalej, i tak dalej, Skaldowie…

R. B.: Mam parę takich płyt winylowych, przy czym jedna jest jeszcze w wydaniu monofonicznym, a więc naprawdę stara, stereo nie było standardem od początku. Muszę sobie przypomnieć… Mam wspaniałą płytę Czesława Niemena, to jest składanka, chyba wypuszczona przez Tonpress, to była chyba jedyna firma fonograficzna w Polsce, która przez cały czas wypuszczała płyty winylowe…

R.: Może Polskie Nagrania jeszcze?

R. B.: Tak, może jeszcze Polskie Nagrania. Ja mam chyba Tonpress. W każdym razie płyta nie jest w najlepszym stanie, bo to jest właśnie ten minus winylowy, że te płyty się zużywają, jeśli nie były właściwie używane i odpowiednio zabezpieczone, to one tracą swoją jakość i wtedy się pojawiają te trzaski. To słychać na tej płycie Niemena. Mam jeszcze Trubadurów, bardzo ciężko się słucha tej płyty. Jest ona zdewastowana, ale tam po prostu słychać wszystkie niedoskonałości. Polska muzyka z lat 60. to było… Zrobienie tego w sposób jakościowy to było karkołomne zadanie. Wszystkiego brakowało, opowiadam oczywiście to z informacji, które udało mi się zdobyć, bo nie pamiętam tych czasów, nie mam prawa ich pamiętać. Natomiast w tej muzyce bardzo często słychać „niestrój”, bardzo często słychać jakieś problemy techniczne, ale to nie ma znaczenia. Tam się liczył tekst, tam się liczyła kompozycja, melodia i to jest to, czego bardzo często brakuje w dzisiejszej muzyce. Braki technologiczne były nadrabiane jakością merytoryczną, jakością emocjonalną melodii, wspaniałych kompozycji, które są ponadczasowe, są powtarzane przez wszystkich i wystarczy, że się raz usłyszy jakąkolwiek w zasadzie piosenkę z lat 60., piosenkę polską, która była wtedy popularna, była na topie, to ona zostaje już na zawsze w człowieku.

R.: To prawda, to prawda. Ja nie pamiętam, od kiedy znam te wszystkie Kwiaty we włosach, Jedziemy autostopem czy Sen o Warszawie i tak dalej… Chyba od zawsze, mój tata miał taki przenośny adapter, Bambino to się nazywało. To była taka skrzyneczka rozkładana, było coś takiego… Czy wyobrażasz sobie, aby tę muzykę wyczyścić? Pozgrywać wszystko, bo na komputerze dałoby radę to wszystko powyciągać. Te troszeczkę niekiedy rozstrojone gitary, trzeszczące mikrofony i tak dalej… Miałoby to sens?

R. B.: Oczywiście są dostępne wersje remasteru. Czyli te wszystkie utwory, których możemy sobie posłuchać chociażby w streamingu czy nawet na płytach CD. To są utwory zremasterowane, one musiały zostać zgrane z taśmy, czyli nośnika, który był wtedy jedynym źródłem zapisu dźwięku. Te utwory musiały zostać zgrane, zdigitalizowane, czyli przetworzone na kod zerojedynkowy, zapisane w formie cyfrowej na komputerze. No i podejrzewam, że obrobione, no bo każda taka operacja wymaga remasteringu, wymaga znormalizowania dźwięku dodanego formatu. Czy wyczyścić te nagrania…? Nie sądzę, aby była taka potrzeba. Myślę, że gdyby to wszystko było takie wyczyszczone, przestałoby być tym, czym jest, utraciłoby tę swoją magię, swój charakter.

R.: A powiedz mi jeszcze jedną rzecz, już na koniec naszej rozmowy. Bo ja się niejednokrotnie nad tym zastanawiałem… Może ty, jako profesjonalista w przestrzeniach muzyki, mi na to odpowiesz. Wiele razy o tym słyszałem, że polski big beat to był wyraz buntu, że wreszcie polska młodzież śpiewała, grała to, co chciała po tych wszystkich latach siermiężnej rzeczywistości komunistycznej. Ja natomiast zawsze, gdy słuchałem tej muzyki, to zawsze była dla mnie taka grzeczna piosenka moich rodziców. A ty jak emocjonalnie odbierasz te piosenki?

R. B.: [śmiech] Szczerze mówiąc… Nie wiem, to są oczywiście moje domysły i jakieś przemyślenia dotyczące tamtych lat, ale nie wiem, czy wtedy można już było sobie pozwolić na taki prawdziwy bunt. To znaczy, ja jestem z pokolenia lat 90., byłem dzieckiem w latach 90., więc dla każdego pokolenia bunt to jest chyba coś innego. Tak więc może w latach 60. to był bunt, ale wydaje mi się, że wciąż mocno kontrolowany przez polską władzę, ówczesną, PRL-u i chyba tak naprawdę ten taki undergroundowy, brudny, polski bunt to się zaczął w latach 80. Wtedy muzyka wyszła już ze strefy muzyki popularnej i komercyjnej i zaczęły powstawać kapele takie jak Oddział Zamknięty. Chociaż Oddział Zamknięty, z tego, co wiem, to też był mocno wspierany… Nie mówię, że to jest dobre lub to jest złe, nie mnie to oceniać, takie były czasy, ale to jest właśnie taka fala. Koniec lat 70. i początek lat 80. to, z mojej wiedzy wynika, że wtedy się zaczynał taki faktyczny bunt. Powstawały kapele niezależne, które dość mocno krytykowały też sytuację polityczną w Polsce i nie były popularne.

R.: Zaczęły, zaczęły, tak. Ja byłem wtedy dzieckiem, początek lat 80. to jest moje dzieciństwo, ale potem, jak już trochę dorosłem, stałem się nastolatkiem, czytałem o tym, słuchałem tych wypowiedzi, to się przekonywałem, że coś takiego było. Radosław Bednarek, dziękuję, dziękuję za te wszystkie słowa, którymi się z nami podzieliłeś, dzięki wielkie. W latach polskiego beatu żegnano się takim stwierdzeniem „serwus”, do usłyszenia.

R. B.: Serwus, dziękuję.

[outro – muzyka rockowa]

Studio Rock’AD’Roll. Podcasty o muzyce bez barier.

– –

O Rock’AD’Roll:

Celem projektu Rock’AD’Roll jest otwarcie świata muzyki na potrzeby osób niewidomych i g/Głuchych. Osobom niewidomym i niedowidzącym udostępniamy wizualne kody muzyki poprzez audiodeskrypcję teledysków i okładek płyt. Dla osób g/Głuchych organizujemy koncerty i przekłady tekstów utworów muzycznych na polski język migowy. Na projekt składają się: serwis internetowy: https://rockadroll.pl; organizacja koncertów tłumaczonych na polski język migowy; odsłuchy muzyczne, podcasty.

Dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu.

Facebook RAR: https://www.facebook.com/projektrockadroll/

Strona RAR: https://rockadroll.pl